Ten wpis jest wyjątkowy. Nie jest mojego autorstwa. Tekst publikuję za zgodą Autora – Mecenasa Przemysława Pluty, historyka adwokatury, doktoranta, wybitnego znawcy biografii polskich adwokatów. Zachęcam do przeczytania opublikowanych przez niego wspomnień po s.p. Mecenasie Janie Olszewskim:
+
„ŚP. MECENAS JAN OLSZEWSKI 1930 -2019
Odszedł Pan Mecenas Jan Olszewski. Trudno pisać. Coś definitywnie się skończyło. Całe życie poświęcił Polsce i Adwokaturze. Przez lata zapomniany w adwokaturze.
Urodzony na warszawskim Bródnie w rodzinie kolejarskiej o tradycjach PPS. Poprzez matkę, był spokrewniony ze Stefanem Okrzeją. Działał w Szarych Szeregach, brał udział w powstaniu warszawskim.
W czasie okupacji uczęszczał do szkoły powszechnej. W 1941 roku wychowawca (oficer rezerwy, ranny przy obronie Helu, cieszący się ogromnym autorytetem u uczniów) wprowadził do klasy wiejskiego chłopaka, informując, że to jest nowy kolega a tam gdzie mieszka nie ma polskich szkół. Następnie w rozmowie w cztery oczy powiedział Olszewskiemu: „Słuchaj, masz dopilnować, żeby on się tu jakoś zaadoptował. Rób co chcesz, tylko, żeby się z niego nie śmieli”. W ten sposób nawiązała się na następne lata przyjaźń Jana Olszewskiego z Ziutkiem Łukasiewiczem, który został stracony kilka lat po wojnie w głośnym procesie organizacji niepodległościowej.
W pamięci piętnastoletniego Jana Olszewskiego szczególnie utkwił powrót premiera Mikołajczyka do Polski. Jako warszawiak, nigdy wcześniej ani później nie widział już tak ogromnego napięcia i wybuchu entuzjazmu, jak właśnie powrót premiera rządu emigracyjnego. Mogliśmy się wówczas sprawdzić, policzyć, jakie jest powszechne nastawienie Polaków do tej nowej władzy, która jest narzucana – mówił. Jan Olszewski zdecydował się wejść do Koła Młodzieżowego PSL Warszawa Praga Północ, które rekrutowało się z dawnych Zawiślaków, z Szarych Szeregów. W ostatniej rozmowie z wspomnianym Ziutkiem Łukasiewiczem, kiedy obaj rozmawiali co robić po likwidacji PSL-u, przyjaciel odpowiedział: „No przecież, ty mi mówiłeś, że nie można się na to godzić. Że jak nas biją, to musimy odpowiadać oporem”.
Od 1949 r. maturzystom opinię wystawiała szkolna ZMP. Maturzysta Olszewski doskonale zdawał sobie sprawę, że opinia ZMP będzie dla Niego mordercza, że względu na Jego zaangażowanie w PSL Mikołajczyka – co nie było tajemnicą. Jakimś cudem mógł tylko dostać się na studia. I tak się stało, ponieważ dzięki wejściu do innej komisji egzaminacyjnej ( prof. Stanisław Ehrlich przewodniczący) i dostarczeniu komisji akt osobowych dopiero po egzaminie został studentem prawa uniwersytetu warszawskiego.
W czasie studiów związał się z seminarium prowadzonym przez wybitnego prawnika a zarazem lekarza Profesora Stanisława Batwię współpracownika Profesora Wacława Makowskiego. Jan Olszewski wówczas interesował się kryminologią.
Po studiach w 1953 pewien czas pracował w Ministerstwie Sprawiedliwości, gdzie de facto Minister przedwojenny adwokat) był figurantem a rządził wszechwładny kadrowiec – przedwojenny krawiec z partyjnym dyplomem. Miejsce i otoczenie było szokiem dla młodego Jana Olszewskiego, w którym większość zwracała się do siebie per towarzyszu. O pracy w Ministerstwie mówił: „Już drugiego dnia pracy przypadkowo poznałem starszego pana ( w miejscu dość krępującym – w toalecie), który okazał się przedwojennym sędzią ( jednym z dwóch przedwojennych sędziów wówczas zatrudnionych, bo ktoś musiał pisać rewizje, całą prawniczą robotę), który przedstawił się i powiedział: ” Przyglądam się koledze i widzę, że kolega nie może się tutaj pozbierać w tej dziwnej sytuacji. Kolego, ja dam panu dobrą radę:” my tu jesteśmy w niewoli u małp. Niech kolega pamięta, małpa może pana pobić, zabić, naubliżać. Małpa nie może pana obrazić”. Jak pan będzie to pamiętał, to jakoś pan to przetrzyma. Rada sędziego Łukaszkiewcza kontynuował Mecenas Olszewski, przydała mi się jeszcze na wiele, wiele lat później. I prawdę powiedziawszy mogłem bez specjalnego zagrożenia jakąś aberracją psychiczną i występować przez 30 parę lat mogłem przed sądami PRL, pamiętając cały czas tej złotej zasadzie sędziego Łukaszkiewicza”.
Kolejny etap zawodowy Pana Mecenasa, po zakończeniu pracy w Ministerstwie to praca w Polskiej Akademii Nauk.
Osobny etap życia Pana Premiera Olszewskiego stanowi działalność dziennikarska – Po Prostu, Klub Krzywego Koła. Już na łamach Po Prostu postulował reformę adwokatury i aplikacji.
Jan Olszewski rozpoczął aplikację adwokacką mając 29 lat, co też nie było łatwe, a dużą pomoc wykazał w tym przypadku nieodżałowany adwokat Zdzisław Krzemiński. Aplikację adwokacką odbył pod kierunkiem Pani Mecenas Antoniny Grabowskiej ” Pani Tosi” ( tak ówcześnie nazywaną przez aplikantów) i wicedziekana Zygmunta Kropiwnickiego. Przez pewien terminował również u mecenasów: Mieczysława Maślanki i Jerzego Nowakowskiego.
O początkach aplikacji adwokackiej Mecenas Olszewski wspominał: ”W pierwszym dniu aplikacji stawiłem się u Mecenasa Kropiwnickiego( ówczesny wicedziekan z nadania PZPR- ale był nieszkodliwy), który od raz zakomunikował: „Świetnie, że kolega jest, wskazał miejsca na którym znajdują się akta poszczególnych rodzajów spraw. Ja mam już od wczoraj załatwiony urlop i życzę koledze dobrej pracy. Za miesiąc się zobaczymy”. Muszę powiedzieć mówił Pan Mecenas, że to nie był łatwy miesiąc w moim życiu, ale wtedy nauczyłem się jak naprawdę wygląda praca adwokata. Jako aplikant zastępowałem Dziekana Kropiwnickiego. Prowadziłem sprawy cywilne, karne. 3 terminy jednocześnie. Wówczas nauczyłem się jak należy wykonywać zawód adwokata w najtrudniejszych warunkach. Nauczyłem się tej złotej zasady, że zwłaszcza w sprawach karnych do wyroku – nie należy się nigdy śpieszyć. A po drugie nauczyłem się skutecznych i najbardziej konwencjonalnych sposobów jak sprawy odraczać…”
„…Po 1956 mówił Jan Olszewski wróciła pewna grupa sędziów, która została usunięta z sadownictwa w okresie stalinowskim. Ale to były sądy wciąż wywodzące się z tej samej formuły poststalinowskiej i tej samej kadry i dlatego nie mogłem ich traktować z takim szacunkiem jakim prawdziwy sąd powinien się cieszyć u adwokata. Ogromną pomoc służyła Mu mecenasa Antonia Grabowska, która broniła pod koniec lat 40 -tych i na początku 50 -tych wielu Jan Olszewskiego kolegów z konspiracji i była jedną z nielicznych adwokatów bezpartyjnych i nie będącą osobą zaufania bezpieczeństwa. Mecenas Grabowska, była znana z tego, że broniła z ogromnym zaangażowaniem i oddaniem a wielu kolegom Jana Olszewskiego pomogła.
…”Powstała w Warszawie cała plejada aplikantów, którzy legitymowali się, że byli aplikantami Antoniny Grabowskiej kontynuował Mecenas Olszewski. Ona dbała o Swoich podopiecznych. Od Antoniny Grabowskiej nauczyłem się paru zasad, które w adwokaturze powinny obowiązywać, jako żelazne i to jej zawdzięczam. Zawsze była wybierana do Rady Adwokackiej w Warszawie. Jako obrońcą w sprawach politycznych już jako aplikant miałem pełną hipotekę, co później nie było proste przy wpisie na listę adwokatów. Procesy polityczne praktycznie sam prowadziłem a osłony od strony „firmy” udzielała mi Mecenas Antonina Grabowska, Władysław Siła -Nowicki, Witold Lis – Olszewski. Nawiązałem również kontakty z adwokatami młodszego pokolenia, występującymi w procesach politycznych z zespołu adwokackiego nr 25: adwokatem Andrzejem Grabińskim i Adwokatem Stanisławem Szczuką”.
Czas praktyki u Mecenasa Jerzego Nowakowskiego ( min. obrońca Jurgena Stroopa,Kalksteina ( oficer AK agent gestapo, wydał gen. Grota ) tak wspominał:
„Najlepszy mówca, jakiego znałem. Wpoił mi następujące zasady: podstawowa formuła wygrania sprawy opiera się na podziale procentowym: 5% efekt końcowego wystąpienia, 15% umiejętność zadawania pytań świadkom, biegłym, stronom, 80% znajomość akt i aspektów sprawy od pierwszej do ostatniej strony. Nie lekceważył żadnego, nawet najmniej istotnego dokumentu. Ogromna, nieprawdopodobna ilość włożonego czasu do obrony. U Nowakowskiego uderzająca była umiejętności zadawania pytań. Bardzo efektywnie przemawiał. Nikt tak nie przemawiał jak Nowakowski. Nowakowski i Palatyński- to są te nazwiska z tej listy z Sekcji Tajnej. Przyszedł do kancelarii, zresztą to była spółka adwokacka Ramlau: Rettinger, Maślanko, Landau. Rettinger był przedwojennym adwokatem, rzeczywiście znakomitym. Ale Rettinger miał tę kartę bardzo przykrą w tych sądach wojskowych.
Zasady o których powinien pamiętać obrońca
Rzetelne wykonywanie tego zawodu wymaga, żeby z oskarżonym , którego się broni wejść w pewien głębszy kontakt. Nie spoufalania się. Ale, żeby to nie było tylko to, że odbieram od niego relacje w stosunku do zarzutów aktu oskarżenia i na tym poprzestaje. Bo ja muszę wiedzieć więcej, muszę spróbować głębiej wniknąć w jego pobudki w jego sposób myślenia, dlaczego on tak postępował a nie inaczej, dlaczego on tak a nie inaczej to odbiera. Jeżeli ja włożę ten wysiłek a to jest jakby element konieczny w prawidłowym wykonywaniu zawodu adwokata, to zawsze trafi się na taki element, który pozwoli dla samego siebie zbudować pewne moralne alibi dlaczego ja podejmuję tą obronę w dobrej wierze. Że ja to mogę robić bez wstrętu wobec samego siebie i bez poczucia, że mówię do czego sam zupełnie nie jestem przekonany.
…. Ale myślę, że były takie sytuacje, kiedy adwokaci angażowali się jak gdyby emocjonalnie. Nigdy nie jest tak, to już jest doświadczenie z zupełnie innego typu procesu, jako obrońca karny broniłem w różnych sprawach, zwłaszcza w sprawach z urzędu bardzo nieraz drastycznych. Często do czynienia z taką sytuacja , że najpierw pan czyta akta, zapoznaje się ze sprawą gdzie obraz pańskiego klienta tak się kształtuje, ze nie chciałoby się z nim w ogóle rozmawiać. No ale trzeba pójść do tego więzienia, żeby porozmawiać. Jak się już idzie to człowiek musi się fizycznie przezwyciężyć żeby podąć nawet rękę przy witaniu się.
….Jest w każdym nawet największym zbrodniarzu coś takiego, co czasami pozwala znaleźć jakąś przesłankę, jakiś element, do tego żeby podjąć uczciwie i z przekonaniem wobec samego siebie i własnych intencji, że się ma rację żeby podjąć tę obronę.
…..Trzeba nie tylko wyłączyć negatywne emocje, ale że tak powiem zacząć wszystko od początku, jakby bez szczególnego uprzedzenia. Zacząć próbować rozmawiać z tym człowiekiem i popatrzeć jak to wygląda niejako od jego strony. I często jest tak , że przy tym zetknięciu się ten obraz jest jeszcze gorszy niż to co wynika z tych akt. I wtedy człowiek staje wobec problemu jak tą obronę prowadzić, ze właściwie nie ma żadnego punktu zaczepienia takiego który by mnie samemu dał podstawę żeby iść w jakimś kierunku. Doświadczenie jest takie, że często rozmawia pan godzinę, dwie, trzy i nic się znajduje i w jakimś momencie zawsze- prawie zawsze, ja nie miałem przypadku, żeby nie zdarzyło się że trafia się na coś co jest w tym wszystkim bagnie i błocie jest takim błyskiem. Błysk czegoś co jest rzeczywiście ludzkie, co jest rzeczywiście czymś więcej niż tylko ta kryminalna przeszłość i działalność tego człowieka. Jakby taki ślad człowieczeństwo jako coś co jest śladem Stwórcy, że tak patetycznie to powiem. Mnie się zdarzyło, że często broniłem ludzi bardzo zdemoralizowanych i zawsze jest coś takiego co się w tym człowieku znajdzie co jakby pozwala w pewien sposób, może nie zidentyfikować się z nim ,ale przynajmniej mieć to poczucie, że się jednak broni bo jest do tego jakaś racja mimo wszystko.
Spełnienie zawodowe
To żeby pan miał rzeczywiście pełną satysfakcję, spełnienie zawodowe w normalnych warunkach, nie wystarczy, że pan jest taki. To musi mieć pan sąd, który funkcjonuje na zasadzie podobnego oddziaływania a może musi mieć pan przeciwnika- oskarżyciela, który działa na podobnych zasadach. Ale tak samo jest w pewnym sensie z adwokatami. Tu może być różny stopień talentu, różny stopień wiedzy, ale jedno obowiązywało, tzn. trzeba w tej sytuacji prowadzić to rzetelnie, w najlepszej wierze, jaką się posiada i najlepszej wiedzy jaką można w to włożyć. Myślę, że to było podstawową zasadą korporacji, podstawową zasadą wykonywania rzemiosła czy powołania adwokackiego i to jest podstawa tego, nazywamy godnością zawodu.
Trzeba znaleźć formułę uczciwej obrony. To jest istota tego zawodu- musimy bronić ludzi, nawet z obciążonym kontem. To była jednak obowiązująca w przedwojennej adwokaturze, w przedwojennym stylu obrony zasada. Żelazna zasada, która kształtowała i statuowała podstawowe normy środowiskowe. Bez tego nikt, kto tego przynajmniej nie obserwował, nie miał przekonania, że istniało pojęcie reprezentowania pewnego zawodu i pewnej godności. I to było głęboko wpojone tym ludziom.
Ale było coś takiego co obowiązywało, co tworzyło taką zasadę, że adwokat wykonujący swój zawód nie mógł traktować a przynajmniej nie mógł deklarować, że dla niego podstawową przesłanką do wykonywania tego zawodu, jak niektórzy twierdzili tego powołania są pieniądze. Gdzie to jest przede wszystkim sposób wzbogacenia się. Otóż, jeżeli to było przez jakiś ludzi praktykowane to traktowane było jako coś, czym się nikt nie powinien chwalić. Co jest może jego własnością, ale o czym w środowisku nie było to mile widziane. Że jednak, jeżeli adwokat- a ta zasada istniała u adwokatów wykonujących karna praktykę- pewna ilość spraw i obron była z urzędu, za które nie płacono – lub płacono niewiele – to pierwszą podstawową i obowiązującą zasadą, że adwokat nie mógł różnicować swojego wysiłku i swojego zaangażowania w zależności, od tego czy to była sprawa, którą on prowadził jako własną mu powierzoną czy prowadził sprawę jako przydzielona z urzędu. Zasada była taka, że nie różnicuje się. On traktuje sprawę tak, że jedna wymaga większego zaangażowania, w zależności od okoliczności od całego ciężaru sprawy. Natomiast nie może być związana z tym jak jest opłacana. I to była oczywista druga zasada. I trzecia zasada, która była związana z etosem życia publicznego.
Najlepsza obrona w życiu. Idź, bo bez Ciebie sobie nie poradzą
Broniłem przed Sądem Najwyższym mecenasa Władysława Siła-Nowickiego. Skład orzekający był fatalny. Rzadko maiłem okazje tak emanującej nienawiści wobec mnie i mecenasa Siła-Nowickiego. Przewodniczyła pani sędzia Gurowska -morderczyni generała Fieldorfa- Nila.
Przed rozprawą moja mama była już umierająca. Pragnąłem pozostać z mamą, ale powiedziała mi:” Idź, bo bez Ciebie sobie nie poradzą”.. W przerwie rozprawy proszą mnie do telefonu. Słyszę komunikuje mi, że mama nie żyje.
Przy odczytywaniu wyroku zjawiło się wielu starszych, przedwojennych adwokatów warszawskich, w tym min. Mecenas Węgliński.
Po skończonej rozprawie mecenas Węgliński podszedł do mnie i witając się powiedział: ”kolego- kolega wie, że ja nie mam zwyczaju prawienia komplementów. Przed wojną chodziłem jako aplikant na procesy i słuchałem tych najlepszych w najgłośniejszych procesach adwokatów. jak Śmiarowski, Berenson i inni. I dzisiaj pańska obrona nawiązywała do tamtych obron”;. To był największy zaszczyt, jaki mnie spotkał. To była dla mnie największa nagroda. Nic nie pamiętam z tej obrony. Najlepsza obrona którą miałem w życiu.”
+
[’]
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }